Friday, April 9, 2010

PAN UŚMIECHNIĘTY...

...kutasik. Tak w oryginale nazwałem kiedyś pewną narysowaną pod wystawę rzecz, która później pojawiła się seriami na ulicach Szczecina pod postacią plakatu do festiwalu teatralnego 'Okno' w 2007. Czyli nic w przyrodzie miejskiej nie ginie niby, bo rysunek taki dla siebie, że na wystawę i że nagle na ulicy. I jakoś nie przyszło mi, bo niby dlaczego do głowy, że jeszcze będę do tego wracał. A tu pan uśmiechnięty kutasik, po raz kolejny z ocenzurowanym penisem spodobał się bardzo pewnemu wielbicielowi żółwi, drzemek i dziwnych papierosów, wyglądającemu jak ja w wersji M, gdyby się trzymać tego, że ja jestem XL. I tak oto po męczarniach (wiem, że to czytasz draniu) przy dobieraniu nowego rękawa dla wspomnianego osobnika, trafił on na pana K. i umiłował go niczym sarnę, którą zapoznał w pewnym miejscu, którego już nie ma (czyli dawno temu, wydawałoby się). Po kilkunastu tysiącach poprawek i modyfikacji obejmujących usunięcie z obrazka penisa (nie to nie), udał się zawżdy do salonu o podziemnej nazwie, gdzie skórę zdobili sobie sławni i nielubiani, oraz Żurawski, którego akurat lubimy dzieci. W podejściach liczbie pewnej naniesiono nań ozdobę z koloru i niekoloru, jak na więźnia w czasach króla komunistycznego robiło się. Zacisnął zęby ów młodzian, by mieć kutasika, bez kutasika na ręku i żył potem długo i szczęśliwie, a tatuaż jego niczym broda zdobiąca jego lico, stał się syndromem jego jurności i ukrytego pod krawatem szaleństwa. A autor wraz z nim i jego sarenką, oraz ludźmi, z którymi ma kontakt różny (bo to dawno temu było) opił ten fakt na szczecińskim festiwalu tatuażu, albowiem piwo było tanie, a atmosfera gęsta.

I jaki morał z tej opowieści? Nie żuj gumy, bo Ci rower w piwnicy zaleje? Sami sobie wymyślcie. There.
Photo by pewna sarenka, chyba.
Zjadłem pomarańczę pisząc to, więc przynajmniej dla mnie było to zdrowe doświadczenie. Na weekend i z uwagi na to, że post był też trochę o kolesiu chrzczonym w mailach niczym Dorian imionami żeńskimi:



Ano i jest nowy album... w drodze, czy coś. Hehehh. Pussy out!

1 comment: