Thursday, June 18, 2009

STRAWBERRY TART

Zwykłem byłem (za dużo reklam) uwielbiać Family Guya. Szósty sezon jest świetny, pierwszy, którego obejrzałem bez konieczności zmagania się ze skazanym na porażkę polskim tłumaczeniem i jakże charakterystycznym dla naszego kraju rozwiązaniem w postaci lektora. Wciąż to dużo lepsze niż dubbing, gorsze niż napisy, które służą w sumie do filmów z biednym dźwiękiem lub francuskich. Kiedyś Wojciech Malajkat (jakoś do jego fizjonomii bardziej pasuje Wojtek, ale co tam) prowadził talk show w bodajże TV 4 i w jednym z odcinków wraz z muzykiem zawsze towarzyszącym, który był chyba podróbą innego muzyka o fryzurze pudla, rozprawiali o wyższości dubbingu nad lektorem i zacofaniu Polski w tym obszarze. Było coś żenującego w ich przekonaniu do swojej dziwnej racji. Taka wyreżyserowana, niewinna głupota. Sprawiali wrażenie podekscytowanych do czerwoności misjonarzy, wieszczącym nam wiesniakom odkrycie penicyliny i chcących wygnać szamana w las. Pomijając to, że głos, intonacja, cholerna barwa głosu jest częścią gry aktorskiej, to co im szkodzi pan Knapik? Zza jego i innych lektorów głosu możemy usłyszeć De Niro, a nie interpretację jego roli w wykonaniu Żaka.

Poza tym, chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że polski dubbing mógłby sprawić zamienić, powiedzmy 21 Gramów w groteskową komedię. Kto oglądał przeróżne dubbingowane kreskówki, wie że ci ludzie mają często taki problem z jako takim dopasowaniem głosu do paszczy, że zwyczajnie bełkoczą, raz szybciej raz wolniej. Powstają karykatury, akcentowe potwory i sylabowe łańcuchy górskie. Ale na zachodzie mają dubbing... Nie, nie czepiam się tego. Tego chciał się uczepić Malajkat. Po jakimś czasie jego program przejął Michał Ogórek, ale z tego już akurat nic nie pamiętam.

Wracając do równie mało istotnego tematu z początku - siódmy sezon Family Guya jest nudny i przewidywalny co gorsze. Nawet bez dubbingu, lektora i napisów, czyli w najlepszej możliwej formie. Nie chodzi o to, że wciąż mamy te same mechanizmy, to specyfika tego serialu. Chodzi o to, że zaczęły się one robic zwyczajnie słabe i podobne w strukturze, do wcześniejszych... Może juz zbyt bardzo. Szósty sezon widziałem sto razy. Siódmego nie mogę skończyć.

Przykład beznadzei? Cała rodzina siedzi w restauracji, klimat lat 50., mamy więc Elvisa, Marylin i... Jamesa Deana po wypadku. Przyjmuje zamówienie, z głowy leje się krew. To już nie jest popkulturowo - absurdalne, to jest zwyczajnie słabe. OK, zaraz po tym mamy Clevelanda, który po wejściu do tej samej restauracji zostaje potraktowany armatka wodną przez policjantów z psami (zapłacić mandat!) i mówi: 'That brings me back.' Ale to tylko jeden z niewielu dobrych momentów. Byc może w South Parku mieli rację na temat scenarzystów z FG. Losowanie piłeczek.

Można tylko tęsknić za kakapeepeepoopooshire... Czy jakoś tak.

Przedweekendowo... z siódmego sezonu, echh:



Tak, przeciąganie w nieskończoność też już tak nie smakuje jak kiedyś.

1 comment: